Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/164

Ta strona została przepisana.

kich spodeńkach, że hrabia nie mógł wytrzymać i parsknął mu śmiechem w oczy.
—Przyznaj, mój zuchu, że jestem bardzo łaskawy. A teraz dowiedz, żeś wart tej łaskawości, wyjawiając coś naprawdę ciekawego. Słucham cię.
Ale staruszek jeszcze mocniej trząść się zaczął.
—Czego się lękasz? — podjął Roland. — Mów śmiało.
Andegaweńczyk wskazał wymownem spojrzeniem służącego, który go wprowadził.
— To, co mam powiedzieć jego wielmożności, tylko przez jego wielmożność powinno być wysłuchane.
— Wyjdź, Blazjuszu! — rozkazał hrabia, zaczynając się już niecierpliwić.
Pozostawszy sam na sam z Rolandem, staruszek wyprostował się nagle i dźwięcznym, donośnym głosem wyrzekł:
— Muszę być zatem naprawdę dobrze przebrany, skoro mnie nawet jaśnie pan nie poznał.
— Rinaldo! — zawołał hrabia zdziwiony.
— Ja sam — potwierdził szczwany łotr, — Zwolniony zostałem na jeden dzień tylko, ale przekona się jaśnie pan zaraz, żem i tego dnia nadaremnie nie stracił.
— To ty naprawdę! — powtórzył hrabia, nie mogąc wyjść z podziwienia. — Obrotny człek z ciebie, mój mości Rinaldo, i mistrzowsko umiesz postać swą zmieniać.
— Sługus uśmiechał się z zadowoleniem.
—Niechże teraz jaśnie pan posłucha — rzekł, zbliżając się do hrabiego — czegom w tej nowej skórze dokonał.
— Mów; słucham niecierpliwie.
W kilku słowach Rinaldo opowiedział wiadome nam zdarzenia.