stillan budził gospodarza zajazdu, każąc mu siodłać konia, trójka awanturników dołożyła wszelkich starań, aby wyruszyć wślad za nim i przygotować spotkanie w miejscu i czasie, które zawczasu obmyślił Rinaldo.
Była czwarta rano, gdy Sulpicjusz opuszczał Paryż,
Ani jedna chmurka nie plamiła nieba, wszystko w przyrodzie tchnęło spokojem i świeżością. Młody pisarz wciągał pełnemi piersiami czyste powietrze poranku. Czuł się lekkim i szczęśliwym. Rad był temu że żyje, i że świat taki piękny, i że może cwałować na koniu szerokim gościńcem, wśród pól i łąk okrytych zielonością, Przez drogę powtarzał sobie v myśli wszystkie zalecenia Cyrana. oraz poczciwe rady Zuzanny, która obficie wyposażyła go niemi przy pożegnaniu.
Młodzieniec, odważny jak zawsze i jak zawsze o nic się nie troszczący, nie zauważył, że jest śledzony, czy też wprost ścigany. W odległości jakichś pięciuset, czy sześciuset kroków za nim pędzili konno: Ben Joel, Rinaldo i pan Esteban.
Jedynie ten ostatni występował w swej własnej postaci. Zmienił tylko odzież; zamiast bowiem wczorajszych łachmanów, miał na sobie kaftan z bawolej skóry, nowe spodnie z zielonego aksamitu i długą, szarą opończę, wyglądającą wcale przyzwoicie, wszystko, naturalnie, dostarczone przez Rinalda.
Natomiast towarzysze zbira zmienili się nie do poznania.
Ben Joel nadał sobie powierzchowność uczciwego kupca, podróżującego w sprawach handlowych; obciążył on swego konia pakunkami, które pospolici wędrowni handlarze dźwigają zwykle na plecach.