Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/176

Ta strona została przepisana.

Gospodarz powiódł niespokojnym wzrokiem po sali, następnie, zwracając się do Estebana, rzekł z żalem:
— Sam pan, widzi, że wszędzie pełno.
Palec Prowansalczyka skierował się w stronę Castillana, który spokojnie dokończał swej pulardy.
— A ów-że stolik?
— Prawda! — z pośpiechem wyrzekł oberżysta. Jeśli ten młody pan pozwoli, będzie można nakryć panu obok niego.
— Jeśli pozwoli? Byłoby to dość zabawne, gdyby ośmielił się nie pozwolić, gdy ja tego żądam!
Mówiąc to Esteban wziął kapelusz do ręki, przywołał na swe wstrętne oblicze uśmiech, zastosowany do okoliczności i, podszedłszy do Castellana, któremu skłonił się z przesadną grzecznością:
— Panie! — zaczął.
Sulpiciusz podniósł głowę schyloną nad talerzem i, niezmiernie zdziwiony, zmierzył wzrokiem osobliwą figurę nieznajomego.
— Panie! — podjął zbir, z niezmąconą niczem krwią zimną — widzisz pan we mnie szlachcica, prześladowanego przez fatalność. Przybywam do tej oberży głodny jak wilk, przybywam w dodatku z dwoma innymi podróżnymi, których poznałem w drodze i których pragnąłbym z serca ugościć. Przybywszy, znajduję wszyskie stoły zajęte, z wyjątkiem tego, przy którym pan siedzisz. Ośmielam się przeto błagać pana, abyś naiłaskawiej raczył podzielić go z nami.
Wysłuchawszy cierpliwie tej oracji, Castillan obrócił wzrok na dwóch innych „podróżnych“ których Prowansalczyk przedstawił mu zaraz po przedstawieniu samego siebie i których miny dwuznaczne wcale mu się nie podobały.
Cokolwiek bądź, był on zbyt dobrym towarzy-