Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/179

Ta strona została skorygowana.

ban, podnosząc się, jakby go nagle wściekły gniew z miejsca podrywał.
— Nic podobnego w myśli mi nie postało — odparł spokojnie młodzieniec, niewiele sobie czyniąc z udanego dniewu zbira. — To przeciwnie, pan, jak mi się zdaje, szukasz rozmyślnie awantury!
— Awantury? Do diabła! Jeśli pan masz równy wstręt do szpady, jak ja do kości, awantury, których ludzie z panem szukają, mało obchodzić go muszą.
„Nie wątpię już — pomyślał Castillan, usłyszawszy to wyzwanie — że w tem wszystkiem tkwi hrabia de Lembrat. Nie bardzo to przyjemne rozpoczynać podróż od bójki, ale — tem gorzej! Ten drągal nie przestrasza mnie wcale swemi sępiemi ślepiami!”
Uczyniwszy w myśli tę uwagę, sekretarz Cyrana podniósł się, oparł obie ręce o stół i, patrząc śmiało w twarz zbira, zapytał tonem niezmiernie łagodnym:
— Kiedy pan raczysz nareszcie zakończyć ten żarcik?
— Jedno słowo! — rzekł tamten. — Grasz pan, czy nie grasz?
— Nie gram.
— A czy bijesz się?
— Zawsze!
Zbir skłonił się.
— Przykro mi — rzekł, — że nasz obiad w taki sposób się kończy, ale pan sam tego chciałeś. Sądzę, że nic nie będziesz miał przeciw temu, abyśmy załatwili napoczekaniu tę drobną sprawę. Czy masz pan sekundantów?
— Znajdę ich — odrzekł Castillan, przebiegając oczyma grupę oficerków, którzy nadbiegli na hałas wywołany sprzeczką.