— A panowie — zwrócił się Esieban do Ben Joela i Rinalda — czy nie odmówicie mi swych usług?
— Bezwątpienia — odpowiedział Rinaldo, — Obadwaj wprawdzie, jak sądzę, posiadamy mało doświadczenia w tego rodzaju sprawach, nie wypada nam jednak odmawiać.
— Chodźmy zatem,
— Jeszcze słowo — wtrącił Castillan, Czy pana co zmusza do takiego pośpiechu?
— Im prędzej, tem lepiej.
— Dla mnie byłoby lepiej odłożyć tę rzecz do wieczora. Chciałbym załatwić kilka spraw przed spotkaniem.
— Przystaję. Będziemy się bili przy latarni.
— Jeśli to panu dogadza, przystaję i ja.
I Castillan wyszedł z izby.
W pół godziny później miał już sekundantów.
Byli nimi dwaj oficerowie z pułku Casteljaloux, którzy na samo imię Cyrana pośpieszyli z ofiarowaniem swych usług.
Esteban, pozostawszy z towarzyszami, spojrzał na nich, czyniąc znaczący ruch głową.
— Wiecie-rzekł-com mu zaproponował?
— Cóż takiego?
— Pojedynek przy latarni.
— Cóż stąd?
— Nie byle kto, moi kochani panowie, może się bić w ten sposób. Trzeba do tego znać wszystkie subtelności szermierstwa. Myślałem, że mi dacie do zakłucia pisklę, tymczasem, jak mi się zdaje, będę miał do czynienia z opierzonym już dobrze kogutem.
— Do kroćset! — mruknął Rinaldo — a jeżeli on pana zabije?
Zbir uśmiechnął się lekceważąco.
Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/180
Ta strona została skorygowana.