Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/189

Ta strona została przepisana.

puścił cugle i upadł wtył. Koń uniósł go galopem i zrzucił pewnie na drodze.
—A więc trup?
— Bez żadnej wątpliwości.
— To dobrze-rzekł Rinaldo-lecz...list?
— Prawda. List potrzebny nam koniecznie. Szukajmy zatem zwierzyny. Musi ona być gdzieś niedaleko.
Zbóje poprawili się na siodłach i ruszyli śladem Castillana.
W ciągu dwóch godzin przeszukiwali nadaremnie przydrożne rowy, zarośla i pola.
Najmniejszy ślad nie wskazywał ani obecności, ani nawet przejazdu tego, który teraz tak bardzo był im drogi.
— Głupia historja! — zaklął Rinaldo — Wolałbym sto razy wiedzieć, że ten dudek żyje i że będę jeszcze mógł się z nim spotkać, niż trapić się przypuszczeniem, że wpadł w jakąś dziurę, gdzie zgnije, zanim go odszukamy.
— Wróćmy na drogę — doradził Ben JoeL.—Naco przedłużać bezużyteczne poszukiwania?
— Masz słuszność. Wypada nam, na wszelki wypadek, dotrzeć do samego Orleanu.
Niepowodzenie dwóch zkolei zamachów zaniepokoiło nędzników i pozbawiło ich dotychczasowej pewności siebie. Jechali obok siebie w milczeniu i bez zbytniego pośpiechu. Może chcieli opóźnić,chwilę, która przynieść miała ostateczne rozczarowanie...
W odległości mili od miejsca, w którem dokonany został ostatni zamach, ujrzeli nagle, na prawo od drogi, wielkie ognisko, przy którem kręciło się około dziesięciu ludzi.
W pobliżu tej grupy stał wóz, zaprzężony w parę silnych koni,