Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/190

Ta strona została skorygowana.

Trzeci koń leżał w trawie, cokolwiek dalej.
Sylwetki wszystkich ludzi rysowały się czarno na krwawem tle płomienia. Jeźdźcy, przyglądając im się zdala, nie mogli odgadnąć, jakiego są rodzaju i co w tem miejscu czynią?
Tajemnicze obozowisko rozkładało się pod spadzistą ścianą wysokiego wzgórza, którego szczyt porosły był karłowatemi drzewami, boki zaś, wydrążone przez kopaczów, wybierających piasek i glinę, przedstawiały wygodne schronisko.
Ze szczytu wzgórza można było widzieć doskonale, co się działo w obozowisku, i rozpoznać w potrzebie osoby skupione przy ogniu.
— Kumie Rinaldo! — odezwał się Ben Joel — nie trzeba pomijać najdrobniejszych szczegółów. Radzę zwrócić poszukiwania w stronę tych tam ludzi.
— Miałem właśnie to samo na myśli.
— Baczność zatem!
Łącząc czyn ze słowami, Ben Joel zsunął się z siodła, owinął koniowi łeb opończą, aby nie mógł rżeć głośno, i zaprowadził go w gęstwinę, gdzie przywiązał go do opuszczających się nisko gałęzi jesionu.
Rinaldo uczynił toż samo.
— Zaczekaj tu na mnie — rzekł cygan.
I przekradając się między drzewami, dostał się niedostrzeżenie do złomów skalistych, oświetlonych słabo łuną ogniska, płonącego jakie sto kroków stamtąd.
Pod osłoną skał mógł już posuwać się bezpieczniej, okrążył więc wzgórze i, wdzierając się na nie od strony przeciwnej, dotarł i w kilka minut na wierzchołek, skąd wzrok jego padał już prostopadle w sam środek grupy.