— Marota! — powtórzył raz jeszcze z radością. — O! tym razem jestem pewny powodzenia!
Zrobiwszy tę uwagę, opuścił swój posterunek i wrócił do Rinalda, któremu o wszystkiem opowiedział.
— Czy zechcesz na mnie polegać? — spytał następnie, nie dając mu czasu na oprzytomnienie. Jeśli chcesz, jutro już będziemy mieli w rękach list Bergeraca.
— Jakim sposobem?
— Do tej chwili, w celu pochwycenia wysłańca, używaliśmy gwałtu, i do niczego nas to nie doprowadziło. Wypada teraz użyć innych środków.
— To znaczy?
— To znaczy, że trzeba wprowadzić w wykonanie projekt, który obmyśliłem.
— Czy sądzisz, że doprowadzi nas to do posiadania listu?
— Jeżeli go nie posiądziemy, niech szubienica, na której spodziewam się kiedyś zawisnąć, stanie natychmiast przede mną i stryczek na szyję mi zarzuci!
— Czyń zatem, co chcesz. Od tej chwili zdaj się na twą łaskę i miłosierdzie, Dokąd jedziemy?
— Pozostajemy w tem miejscu. Przed rozpoczęciem łowów trzeba, aby na z ptak odzyskał siłę do lotu.
Łotry wyciągnęli się na trawie, aby uważać zdala na poruszenia bandy. Grupa wędrownych skoczków odstąpiła już od ogniska, rozpraszając się dokoła.
Po pewnym czasie, wszyscy, z wyjątkiem jednego człowieka, pozostawionego na czatach przy dogasającym ogniu, spali twardo, czekając hasła odjazdu.
Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/192
Ta strona została przepisana.