Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/193

Ta strona została przepisana.
XXI

— Wstawać! — krzyknął wartownik o pierwszym brzasku dnia.
Porwali się wszyscy na nogi i w mgnieniu oka złożono na wóz cały ruchomy inwentarz bandy.
Castillan, pomimo, że dolegała mu jeszcze wczorajsza kontuzja, dosiadł bez trudności konia i całe, towarzystwo udało się w kierunku Orleanu.
Ben Joel i Rinaldo wyruszyli cokolwiek później.
Sulpicjusz nie domyślał się bynajmniej ich obecności. Mimo niedawnych podejrzeń, przypuszczał, że pozostali w Etampes, nocny zaś napad był dziełem zwykłych rzezimieszków.
Na wstępie do Orleanu młodzieniec rozłączył się z nowym i przyjaciółmi, którzy, zatrzymawszy się w skromnej oberży na przedmieściu, wskazali towarzyszowi, jako godniejsze jego stanu miejsce, zajazd „pod Herbem Francji“, dokąd bronił im wstępu opłakany stan kieszeni.
Sekretarz poety wsunął kilka pistolów w rękę wodza tej trupy, jako nagrodę za okazaną mu życzliwość, poczem udał się na wielki plac, gdzie błyszczał złociście „Herb Francji”.
Zaledwie linoskoki rozgościli się w swem ubogiem schronieniu, zjawił się Ben Joel.
Cygan był sam. Doradził on przezornie Rinaldowi, aby trzymał się tymczasem nauboczu, obiecując sobie zniknąć zkolei, gdy już powodzenie dzieła będzie zapewnione.
Wsunąwszy się do szynkowni, ujrzał gospodarza nakrywającego długi stół, przeznaczony widocznie dla przybyszów.
— Hej! acanie! — zakrzyknął nań Ben Joel, bez dłuższych wstępów — czy acan znasz ludzi, którzy z jechali tu przed chwilą?