Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/196

Ta strona została skorygowana.

Rozmowa Ben Joela z Marotą trwała przeszło godzinę.
Cygan opuścił pokój tancerki z miną człowieka, który doprowadził sczęśliwie do końca trudne i ryzykowne przedsięwzięcie.
— Dziś wieczorem — rzekł do dziewczyny na odchodnem. — A nadewszystko, nie zapomnij o sygnale.
— Bądź spokojny i zostaw mnie samą, jeśli chcesz, aby wszystko było we wskazanym czasie gotowe.
Ben Joel wyśliznął się zręcznie i poszedł szukać Rinalda. Marota tymczasem, zamiast siąść do stołu z kolegami, przygotowała się również do opuszczenia zajazdu.
Przed wyjściem rozmawiała przez kilka chwil ze swym dyrektorem; potem, zarzuciwszy na głowę duży szal, który prawie zupełnie twarz jej zakrywał, udała się do zajazdu „pod Herbem Francji“, gdzie, jak wiadomo, zamieszkał Castillan.
Przed bramą służący hotelowy siodłał konia, w którym Marota poznała odrazu wierzchowca Sulpiciusza.
Zwierzę, choć wzmocnione dwugodzinnym wypoczynkiem, nosiło jednak ślady wielkiego zmęczenia.
Kopyta jego pokrywało zeschłe błoto publicznych gościńców; szerść, choć sucha już zupełnie, sklejała się na bokach, nakształt szerokich połyskujących plastrów.
— Piękny rumak! — rzekła Marota, głaszcząc konia.
— Ładna dziewczyna! — odparł tym samym tonem służący, obejmując gorącem spojrzeniem twarz baletniczki.
— Prawdziwie pańska sztuka! — podjęła ta ostatnia, nie zważając na pochlebstwo sługusa.