Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/198

Ta strona została przepisana.

o nic już się nie kłopocząc, pozwolił koniowui, aby niósł go krokiem dowolnym i, korzystając z tego, że wierzchowiec posuwał się noga za nogą, wydobył z kieszeni kawałek pergaminu, oraz, ołówek,i próbował, azali mu się nie uda dorobić zakończenia do rozpoczętego w Paryżu sonetu.
Gdy tak, biedzi, się nad chwytaniem wymykających mu się rymów, słyszy nagle że go ktoś dźwięcznym głosem pozdrawia po imieniu.
Odwraca głowę i spostrzega siedzącą na przydrożnym wzgórku ładną dziewczynę, w, której poznaje bez trudności tancerkę, spotkaną minionej nocy przy gościnnem ognisku.
Marota odrzuciła szal na plecy i głowa jej, niczem nie nakryta, kąpała się w pełnem świetle dnia. Drobne jej stopy, popielate od kurzawy, spoczywały na trawniku, zgrabnie skrzyżowane, cała zaś postać objawiała wielkie strudzenie, tłumaczące się pełnem kuszącego powabu zaniedbaniem.
Castillan wstrzymał konia.
— Dzień dobry, panie Castillan! — powtórzyła Marota, skłaniając powabnie główkę i posyłając mu uśmiech czarujący.
— Cóż się to stało, że panią tu spotykam?zapytał zdziwiony Sulpiciusz. — Czyżbyś pani porzuciła pana Aracan? Takie ma nazwisko, jeśli się nie mylę, pani dyrektor?
— Nie myli się pan, A więc tak, porzuciłam go.Jest to stary samolub. Chciał obciąć mi gażę, ażeby mieć więcej dochodu z przedstawień w Orleanie.
— I cóż?
— A no, ponieważ mam usposobienie żywe, a, języczek ostry, nazwałam go sknerą, dusigroszem i jakoś tam jeszcze, i rzuciłam mu na głowę swe tamburyno.