i napełnia ją niezmierną słodyczą. Chciałoby się tak jechać bez końca.
Rączki Maroty zacisnęły się silniej nieco na piersiach Sulpiciusza, przyczem posunęły się wyżej i znalazły o kilka cali zaledwie od jego ust
Młodzieniec nie mógł wytrzymać. Narażając się na ból w szyi, schylił głowę jak najniżej i ucałował szybko paluszki, znajdujące się pod samą niemal brodą.
— Aj! co pan robisz? — krzyknęła Marota, cofając ręce, jakby dla ukarania go za śmiałość.
— To trudno! — odparł coraz śmielej Castillan. — Gdy się ma tak blisko piękną rączkę, same usta do niej biegną!
— Nadużywasz swych przywilejów, mości szlachcicu. Jeśli nie przyrzeczesz poprawy i nie będziesz zachowywał się przyzwoicie, pozbędę się tego oparcia, choćbym miała spaść i potłuc się.
— Nie czyń pani tego, na Boga! Przysięgam, że będę rozsądny.
Ale to były tylko słowa. Czyny zaraz im zaprzeczyły, gdyż młodzieniec jął na nowo ocałowywać zgrabne paluszki tancerki.
— Widzę — rzekła Marota — że jesteś pan niepoprawny. Skoro więc nie można w żaden sposób uspokoić pana, muszę postąpić z tobą, jak z dzieckiem, któremu daje się, czego się napiera, aby zaspokoić jego kaprys.
Przy tych słowach prawa ręka Maroty podniosła się do ust Sulpicjusza, który pokrył ją gorącemi pocałunkami.
Następnie, nie poprzestając na tem pierwszem zwycięstwie i czując ocierające się o jego twarz czarne włosy Maroty, odwrócił szybko głowę i cmoknął ustami na los szczęścia...
Ten całus, rzucony na ślepo, musnął brzeżek
Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/202
Ta strona została skorygowana.