Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/206

Ta strona została skorygowana.

— Zawinęliśmy nareszcie do przystani— zakończył Castillan, upewniając się coraz bardziej o swym triumfie. — Wypada nam teraz jedynie zająć się ucztą, która powinna być możliwie najświetniejsza i uczcić jak się patrzy piwnicę tego oberżysty: która musi być dobrze zaopatrzona.
Podczas gdy Sulpicjusz odsyłał konia do stajni i dopilnowywał osobiście, aby mu właściwą porcję obroku przygotowano, Marota podjęła kawałek czerwonej dachówki, która spadła z dachu, i na zewnętrznej ścianie oberży nakreśliła nim tak szybko, że służąca tego nie dostrzegła, bardzo wyraźny znak. Znak ten, miał kształt trójkąta, przeciętego strzałą, której ostrze zwrócone było w stronę dachu.
W chwili, gdy młodzieniec wszedł do oberży, tancerka siedziała przy stole. W jednym z kątów obszernej izby gościnnej i wygładzała manatki swe, silnie w podróży zgniecione.
— Panienko — rzekł Sulpicjusz do tłustej służącej — jakkolwiek jasny dzień na dworze i właściwa godzina wieczerzania jeszcze nie nadeszła, trzeba, żeby kucharz puścił w ruch rożny i pokazał nam, co umie. Jak prędko będziemy mogli zasiąść do stołu?
— Gdy się ściemni, to znaczy za godzinę.
— Wyśmienicie! Nic weselszego, jak uczta przy świetle. W łunie zatlonych świeczników kryształy, wino i piękne oczy nabierają najsilniejszego blasku. Co o tem myślisz, Marotka?
— Myślę, że za wiele hałasu o zwykłą wieczerzę podróżnych.
— Proszę mnie to zostawić, A! panienko! przerwał sobie, przytrzymując za ramię oddalającą się służącą — będziemy wieczerzali w moim pokoju. Gdzie jednak, u licha, mój pokój?