indyjską „peri” jakąś czarodziejkę ze wschodniej baśni. Zjawiła mu się taka, jaką widział w marzeniu: lekka jak puch, lotna jak ptaszę, pożądliwa jak bachantka.
Marota spostrzegła odrazu jakie wrażenie wywarła na młodzieńcu.
I zaczęła swój taniec cygański...
W rytmie tanecznym okrążała Sulpicjusza, poruszając nagiemi ramionami, niby parą białych skrzydeł, tuż nad jego głową, zaledwie muskając podłogę lekką i drobną stopą; przypadając do kolan młodzieńca i zrywając się natychmiast, aby odskoczyć w przeciwny koniec pokoju; zamykając swą ofiarę w czarodzieiskiem kole wyzywających ruchów, upajających spojrzeń, wabnych uśmiechów...
Wreszcie skończył się ten taniec zawrotny, Marota z dysząceru łonem, z drżącemi powiekami, uklękła przed młodzieńcem.
Dopóki Sulpicjusz widział przed sobą uroczą postać tancerki, ulatującą nakształt motyla dokoła siebie, nie ruszał się z miejsca, jakby.zaklęciem do niego przykuty.
Lecz gdy wróciło mu poczucie rzeczywistości, gdy nadziemskie zjawisko u stóp swych ujrzał, ramiona jego instynktownie wyciągnęły się i powstał, aby ją chwycić w objęcia, jako należną sobie zdobycz.
Marota przewidziała to.
— Hola!-krzyknęła, zanosząc się śmiechem szalonym — nie skończyłam jeszcze! Byłby szaleńcem, ktoby mnie teraz chciał pochwycić!
Przy tych słowach, jak. ptak spłoszony, ’odfrunęła na środek pokoju, lżejsza jeszcze i lotniejsza.
Castillan postanowił ją pochwycić.
Pobiegł za tańczącą z wyciągniętemi przed Siebie rękoma, ale zaledwie wydało mu się, że ją
Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/213
Ta strona została przepisana.