Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/219

Ta strona została przepisana.

Umówiono się prędko o warunki. Posłaniec ruszył w drogę przy Sulpicjuszu, który uspokoiwszy się z tej strony, dosiadł zkolei swego wierzchowca i popędził wyciągnetym galopem, aby ścigać Ben J oela i nie dopuścić, za wszelką cenę, aby dostał się on do Saint-Sernin.

. . . . . . . . . . . .


Marota, jak się zdaje, uczuła naprawdę żal i wstyd-spóźnione, co prawda. Samym słowom jej możnaby było nie ufać; poparła je wszakże czynem, wyjawiając Castillanowi w ostatniej chwili. nazwisko wspólnika i jego zamiary.
Pozostała ona w towarzystwie zbójów dotąd tylko, dopóki nie podchwyciła ich tajemnicy; zaraz potem skreśliwszy naprędce kartkę do Sulpicjusza, udała się zpowrotem do Orleanu, żywiąc skrytą nadzieję, że spotka się jeszcze kiedyś z romansowym młodzieńcem i zniewoli go do zapomnienia wypadków tej nocy.
Co się tyczy Rinalda i Ben Joela, rozłączyli się oni, porozumiawszy się wpierw co do planu najbliższych działań.
Ben Joel wyruszył w kierunku Loches; Rinaldo pojechał wprost do Paryża, gdzie, nie spiesząc się zbytecznie, stanął dopiero trzeciego dnia rano.
Gdy łotr zjawił się w pałacu hrabiego de Lembrat, dzień nie zaczął się tam jeszcze, jakkolwiek była już godzina jedenasta.
Roland był tej nocy na balu i położył się spać bardzo późno, silnie rozdrażniony obojętnością: okazywaną mu przez Gilbertę.
Wejście służącego, który go przebudził, zbudziło w nim gniew wielki, gniew ten wszakże natychmiast ustąpił, gdy hrabia usłyszał wymówione przyciszonym i tajemniczym głosem imię Rinalda.