Choć zamknięcie, młodzieńca nie trwało długo, zmienił się on już widocznie pod jego wpływem.
Twarz jego, dawniej, już nieco bladawa przybrała żółtawe tony kości słoniowej; policzki i skonie zapadły się, a oczy z głębi ciemnych dołów błyszczały silnie, jakby rozpalone gorączką lub obłędem.
Cierpiał on strasznie przez te kilka dni; cierpiał bardziej moralnie, niż cieleśnie, gdyż wszystko co się odnosiło do spraw materialnych, było mu najzupełniej obojętne.
Alboż nie wychował się w szkole nędzy i utrapienia?
Siłą wrogą, która pochylała mu czoło, pozbawiając go wszelkiego hartu, była myśl o Gilbertie, o hańbie, którą go okryto w jej oczach, o przepaści, która już na zawsze od niej go odgrodziła.
Siedział nieruchomo, z twarzą zakrytą włosami, które na nią w nieładzie spadały, obojętny zarówno na przygnębiające działanie ciągłego mroku, jak na wilgoć, która go przenikała do szpiku.
Widząc, że wcale się nie porusza, klucznik położył mu rękę na ramieniu. Manuel odwrócił się zwolna.
— Czy pan hrabia życzy sobie pozostać sam na sam z więźniem? — zapytał stróż.
— Tak — odrzekł zcicha Roland.
Usłyszawszy głos brata, Manuel zadrżał i podniósł oczy na przybysza, którego blado oświetlał blask, płynący z małego, okratowanego okienka.
— Pan tu? — wykrzyknął, zrywając się gwałtownie z ławki, jakby chciał podbiec ku hrabiemu.
Ten ostatni cofnął się instynktownie.
— O panie! — rzekł gorzko młodzieniec — nie lękaj się! Widzisz przecie, żem w kajdanach.
Roland dojrzał jedynie, że prawa noga Manuela
Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/236
Ta strona została skorygowana.