Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/244

Ta strona została przepisana.

Zagadkowy uśmiech słowom tym towarzyszył.
Uśmiechu tego nie zauważyła Zilla.
Chwyciła się namiętnie tej nowej nadziei, a oczy jej, nawykłe do czytania w głębi dusz ludzkich, tym razem nic nie widziały, jakby olśnione blaskiem przyszłego szczęścia.
— Ta Zilla-rozmyślał hrabia, wracając do pałacu-złapała się w potrzask, jak najpospolitsza sikorka. Ani przypuszcza, że nią to właśnie posłużę się do uprzątnięcia Manuela.
I zwijając w palcach list cyganki, wszedł do swego gabinetu, gdzie przedewszystkiem wyjął z kieszeni kaftana i schował starannie drogocenny przedmiot, pochwycony u wróżki.
Przedmiotem tym był flakonik z trucizną.
Pewnego razu, gdy Roland i Ben Joel odbywali naradę w pokoju Zilli i rozmawiali o Cyranie, cygan, pokazując hrabiemu ten flakonik, oświadczył:
— Proszę spojrzeć, panie hrabio, oto broń stokroć groźniejsza od szpady Kapitana Czarta. Kropla płynu, zawartego w tej flaszeczce, w ciągu dwóch sekund uśmierca najsilniejszego.
W owej chwili Roland nie zwracał wielkiej uwagi na słowa Ben Joela, który szukał niejakiej chluby w wysławianiu groźnej mocy swego cygańskiego arsenału.
Patrzył na ów flakonik, brany z miejsca i stawiany napowrót bez najmniejszej myśli przywłaszczenia go sobie.
Ale w chwili, gdy opuszczał Chatelet, wspomnienie tego drobnego zdarzenia prze biegło mu przez głowę błyskawicą.
Zaraz też powziął myśl, która miała być bezzwłocznie uskuteczniona.
Idąc do Zilli, nie miał bynajmniej zamiaru kupować trucizny; byłoby to zbyt niezręczne.