Kto był ten człowiek czarny i poco przyjechał do Colignac?
— Hej! Landriot! — zakrzyknął wreszcie jeden z wieśniaków niecierpliwszy, a może tylko śmielszy od innych, chodź-no tu do nas!
Jegomość Landriot, to jest oberżysta w swej własnej, mocno spasionej osobie, zbliżył się do stołu.
— Czego chcesz?-zapytał wołającego.
— Chcę dowiedzieć się, odkąd to ukrywasz tajemnice przed przyjaciółmi, z którymi bywałeś zawsze gadatliwy, jak sroka?
— Tajemnice?
— A tak, tajemnice. Kto jest ten śledziowy pan, skrzywiony jak piątek na sobotę, któremu wybijasz pokłony do samej ziemi, i który, jak węgorz, prześlizguje się między płotami, zmierzając do urzędu wójta?
— To do ciebie nie należy, mości ciekawski.
— Jedno z dwojga: albo język zrobił ci się dziś bardzo powściągliwy, albo też — sam nic nie wiesz.
— Ja nie wiem?!-zapytał gospodarz, w którego najczulszą strunę ugodziły widocznie te słowa. Gdyby nie to, żem zobowiązał się milczeć jak karp, zarazbyś dowiedział się, czy ja nic nie wierni.
To wyznanie, któremu towarzyszyła wielce znacząca mina, spowodowało, że cała kompania, wstawszy ze stołków, skupiła się dokoła oberżysty.
Wietrzono jakąś ciekawą historyjkę i za wszelką cenę usłyszeć ją chciano.
— Jeśli przyrzekłeś dochować tajemnicy — wyrwał się jeden z wieśniaków-my również możemy ci ją przyrzec. Co u diabła! nie trzyma się język za zębami przy kumach i sąsiadach! Dalej! gadaj nam tu zaraz, co wiesz o czarnym człowieku.
Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/248
Ta strona została przepisana.