Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/249

Ta strona została przepisana.

— Ależ...
— Gadaj! gadaj! niema rady! — jęła powtarzać chórem cała kompania, której ciekawość podniecona była do najwyższego stopnia zachowaniem się oberżysty.
—Przyrzekłem.
—Ależ, warjacie! zachowamy to przy sobie!
— Przysięgnijcie.
— Przysięgamy! przysięgamy!
— Bo to, widzicie, gdybyście mnie zdradzili, mogłoby to ściągnąć na mnie nieszczęście.
— No dalej! Gadasz, czy nie gadasz?
— Ha, kiedy przysięgliście, że będziecie milczeli...
—Więc?
—I że nie będziecie niepokoili podróżnego.
— A zatem?
— Zatem, opowiem wam wszystko. A! okropne to rzeczy, okropne!
Grupa wieśniaków zbliżyła się bardziej jeszcze do niewiernego powiernika Rolanda, który, przyciszając głos i zasłaniając dłonią usta, wyrzekł tajemniczo:
— Czy wiecie, moje dzieci,kto jest ten czarny człowiek?
— No, któż taki?
— Jest to ani mniej, ani więcej, jak-urzędnik do szczególnych poruczeń przy staroście paryskim!
— Ho, ho! to ciekawe!
— Ciszej! — upomniał oberżysta. Jeśli będziecie tak krzyczeli, nic więcej nie powiem. Taki urzędnik, jak wam wiadomo, jest figurą ważną, której zlecane bywają wielkie sprawy, dotyczące wymiaru sprawiedliwości. Ten, którego widzicie, przybył tu w pościgu za niesłychanym przestępcą, za kryminalistą pierwszego rzędu, za sługą Lucypera i ca-