Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/254

Ta strona została przepisana.

—A więc mości wójcie, pomyślełemem w tej chwili, że się pan urodziłeś pod szczęśliwą gwiazdą i że wielu ludzi zadrościłoby panu dzisiejszego stanowiska, gdyby wiedziało, jak ważną przysługę masz oddać królowi i sprawiedliwości.
— Królowi! sprawiedliwości! — powtórzył w zachwycie wójt, którego każde z tych słów przyprawiało o rozkoszne wzruszenie.
— Tak jest, królowi i sprawiedliwości — wyrzekł raz jeszcze przybysz.— Powiedziałem już pan że jestem delegatem starosty paryskiego; nie objaśniłem go jeszcze, jaką to misję powierzono mi, wysyłając do waszej wioski. Chodzi tu o rzecz wielkiej wagi, mości wójcie.
— A! a! o rzecz wielkiej wagi! — powtórzył tłuścioch, otwierając możliwie najszerzej swe oczy bez blasku.
— Sam to pan zaraz najlepiej osądzisz. Poruczono mi pochwycić wielkiego winowajcę, człowieka, co ośmielił się pisać i drukować dzieła przewrotne, poniewierające najszczytniejszemi zasadami naszej świętej religii: dzieła, mości wójcie, w których autor przyznaje się bezczelnie do swych pratyk diabelskich i w których bezwstyd czarodzieja łączy S1ę z bluźnierstwami heretyka.
— Boże! — krzyknął wójt, załamując ręce— Ależ to zbrodniarz! zakała społeczeństwa! kryminalista!
—Wart stosu, mości wójcie. Dzięki swej piekielnej zręczności, potrafił on wymknąć się z Paryża i przez kilka dni z rąk się wyślizgiwać. Ale ścigałem go bez wytchnienia i — trzymam go teraz. Mówię: trzymam go — co znaczy w rzeczywistości,że wiem dokąd się schronił i że przedsięwziąłm środki,aby ujść nie mógł.