Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/267

Ta strona została przepisana.

że pan hrabia de Colignac wyświadczył panu zaszczyt ugoszczenia cię u siebie.
— Wójcie! — rzekł Cyrano, ściskając mu ramię jak kleszczami i zatapiając w nim oczy jak sztylety — wiedz, że w tej chwili ani Bóg, ani szatan nie byliby w stanie zatrzymać mnie!
— Czy słyszy pan hrabia? — zawołał płaczliwie Cadignan — bluźni! dalibóg bluźni!
— I możesz być najpewniejszy — ciągnął poeta — że gdybyś ty sam, lub kto z twoich ludzi dotknął palcem nawet poły mego płaszcza, posiekam was tak doskonale, że skóra pasami będzie się z was zwieszać. Sługa pański, mości Cadignan.
— Ależ!...— spróbował jeszcze wójt.
— Miljon miljonów diabłów! — wybuchnął hrabia — czy trzeba cię, mój panie, wypraszać stąd szpicrutą? Ale nie; szkoda jej na ciebie. Idź poprostu spać i nogi nakryj ciepło. Gdy ci mózgownica ochłodnie, wrócisz tu, aby mnie przeprosić za swą napaść dzisiejszą.
— Odchodzę, panie hrabio, ale od swych praw ani na krok nie odstępuję. Pragnąłem uniknąć skandalu. Pan hrabia go chce; będzie go miał. Dopóki ten jegomość będzie pod dachem pana hrabiego, uszanuję dom pański; gdy opuści zamek.
— Opuszczę go dziś jeszcze wieczorem, mości Cadignanie — przerwał Cyrano.— Teraz myślę, że dość już się dowiedziałeś.Możesz odejść, aby postawić swą armię na stopie wojennej i — zawczasu przygotować swe plecy.
Cadignan rzucił się z oznakami wściekłego gniewu, nacisnął kapelusz na oczy i wybiegł z zamku wielkiemi krokami.
—Oszalał poczciwiec!-zauważył spokojnie poeta wyglądając za odchodzącym.
—Nie lekceważmy tego zbytecznie-rzekł hra-