Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/276

Ta strona została przepisana.

Cabirol zbliżył się do więźnia i bez ceremonji jął przetrząsać jego kieszenie.
— Co robisz? — obruszył się Cyrano, udając wielkie zagniewanie.
— To moje prawo — odparł dozorca. — Spodziewam się zresztą, że nie czynię jegomości nic złego?
— Przeciwnie: masz na celu moje dobro — zauważył Cyrano, zadowolony z dwuznacznika. — Szukaj, szukaj, przyjacielu! Jeżeli mam konszachty z djabłem, o co mnie oskarżają, to mieszka on nie gdzie indziej, jak właśnie w mojej kieszeni.
— O! rany boskie! — wykrzyknął wreszcie dozorca, stropiony i zły, gdyż nie zdybał nigdzie złamanego szeląga — a to prawdziwy czarownik! Goły bestia, jak jego patron Belzebub!
Podjął z ziemi swój, pęk kluczy, aby otworzyć zamknięte drzwi i wyjść dla zwierzenia się żonie z doznanego zawodu.
Sawinjusz korzystał z chwili, gdy dozorca był doń plecami i wydostawszy prędko trzy pistole z kryjówki, rzekł.
— Panie dozorco! pragnę przekonać cię, że diabeł nie tak czarny jak go malują. Oto dla pana. Weź ten pieniądz i przyślij mi co do jedzenia; od południa nic w ustach nie miałem.
Cabirol otworzył szeroko oczy.
— Pistol? zdziwił się — A jegomość skąd go wziął.
— Oto jeden jeszcze, jako zapłata za trudy, które pan z mojego powodu poniosłeś.
— O! o! co ja widzę — wyrzekł Cabirol, od razu uspokojony i złagodzony. Ależ to jegomościa nikczemnie oszkalowano! Ja widzę, że jegomość jesteś szlachetnym i dostojnym panem!
Wyciągnął rękę po pieniądz i dodał: