Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/282

Ta strona została przepisana.

zbawiona słuszności; zapomniałeś mi jednak powiedzieć o rzeczy znacznie ważniejszej
— O czemże?
— Czyś był w zamku i czyś spełnił, co ci zaleciłem?
— Ba! toć byłem, ale spełnić tom nic nie spełnił, bo pan hrabia, jak tylko świtało, wyjechał z panem margrabią na polowanie o dwadzieścia mil stąd.
— Tam do diabła! — zaklął Cyrano. — Ale cóż robić... chodźmy!
Zanim jednak przestąpili próg więzienia, Pietrek odezwał się z dziwną miną:
— Jeszcze jedno, z przeproszeniem jegomości. Ja wiem, że jegomość jesteś osoba godna, muszę więc go po przyjaźni przestrzec. Pójdziemy do kościoła w Cussan, to już omówione! ale gdyby jegomości przyszła w drodze ochota drapnąć, to ten oto piesek zarazby jegomościa chwycił zębami za nogę...
I Pietrek wyciągnął przy tych słowach z zanadrza niezmiernie długi pistolet, pokazując go zdaleka Cyranowi.
— Bardzo dobrze — odrzekł poeta — jesteś chłopiec roztropny. Lubię takich. Ale pies twój zdechnie wpierw, zanim ja mu dam powód do szczeknięcia.
Tak rozmawiając wyszli z podziemia i dostali się o dużej izby posłuchalnej.
Dochodziło tu z zewnątrz świeże i wonne powietrze, które z roskoszą wciągał w płuca Cyrano.
— A! — wyrzekł — jakże rozkoszną rzeczą jest wolność!A teraz nadstaw rękę, chłopcze! muszę ci wypłacić twą należność.
I na nadstawioną dłoń chłopca wysypał dwadzieścia błyszczących pistolów, które zawczasu przygotował.