Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/285

Ta strona została przepisana.

kojny ku ołtarzowi, i na stopniach ołtarza upadł na kolana, odmawiając krótką modlitwę.
Miseczka metalowa zjawiła się tuż przed nim. Wrzucił do niej swój srebrny pieniądz, potem, ucałowawszy pobożnie patenę, usunął się na bok, robiąc miejsce Cyranowi.
Ale szlachcic nie śpieszył się jakoś z przybyciem.
Pietrek odwrócił się, powiódł wzrokiem po małym kościołku i wydał okrzyk przestrachu, który zgorszył niezmiernie wszystkich pobożnych.
Cyrano zniknął.
Skorzystał on z chwili, gdy Pietrek przebywał trzy stopnie wiodące do chóru, skupiając następnie całą uwagę na akcie uroczystym, i najpierw przystanął na chwilę, potem bez zbytniego pośpiechu przemknął się wzdłuż kraty, oddzielającej kapłana od modlących się, wreszcie w trzech susach przebiegł kościół i wypadł w pole.
Był już za ostatniemi kopcami wioski, gdy Pietrek spostrzegł jego nieobecność i gdy puścił się w pogoń za nim, bijąc się pięścią w czoło w przystępie bezsilnej rozpaczy.
Cyrano znał te strony równie dobrze, może nawet lepiej niż łatwowierny strażnik więzienny.
Nietrudno też mu było zmylić pogoń.
Po dwugodzinnem nadaremnem zbijaniu nóg po polach i lasach Pietrek ze zwieszoną smutnie głową, zawrócił do Colignac, wysilając rozum nad sposobami wytłumaczenia ucieczki czarownika, choć w głębi duszy ostatecznie pocieszony w tem strapieniu dwudziestoma pistolami, które ściskał z całej siły w garści z obawy zgubienia i które, wbrew jego obawom, nie zdradzały najmniejszej ochoty do przemienienia się w suche liście.