dejrzliwym, dziwiąc się, że mimo łachmanów szedł szybko, z głową podniesioną do góry i do nikogo z przechodniów ręki nie wyciągał.
Cyrano zrozumiał nareszcie, że wypada mu koniecznie przejąć się swą rolą, ile razy zatem zauważył, że mu się ktoś podejrzliwie przygląda, przezwyciężał wstyd i zbliżał się tam, prosząc głosem żałosnym o datek.
Dostał się w ten sposób na rynek, gdzie zaraz na samym rogu potrącił silnie jakiegoś człowieka, wychodzącego z wielkiej kamienicy.
Potrącony jegomość zaklął siarczyście.
— Litości!... — zajęczał natychmiast Cyrano, — Biedny żołnierz... raniony...chory...Co łaska, chrześcijańska osobo.
Przerwał mu tę żebracką litanię głośny okrzyk tamtego.
Podniósł oczy i zdrętwiał, poznawszy w potrąconym dozorcę więzienia w Colignac, który, jak wiadomo, udał się tegoż ranka do Tuluzy na zaręczyny swej córki.
Obaj przez chwilę przypatrywali się sobie, nie mogąc przyjść do słowa.
— A! przeklęty czarowniku! — wykrzyknął wreszcie dozorca. — Jestem przez ciebie zgubiony!.
Sawinjuszowi błysnęła w głowie myśl nagła Postanowił chwycić się środków ostatecznych.
— Na pomoc! na pomoc! — zawołał, zwracając się do ludzi, którzy otaczać go zaczęli. — Chwytajcie złodzieja! Ten łotr skradł brylanty hrabiemu de Colignac! Od trzech dni go szukałem!
Zaledwie zdążył to wygłosić, tłum rzucił się na biednego strażnika, którego poeta chwycił odważnie za kołnierz i ściskał mocno, aby nie dać przemówić.
— Chwytaj! łapaj! — wrzasnęli natychmiastowi przymierzeńcy poety. — Na ratusz łotra! na ratusz!
Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/287
Ta strona została przepisana.