Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/293

Ta strona została przepisana.

więzienie miejskie, którego dozorca, oddany całkowicie municypalności, pośpieszył z otwarciem bramy, aby ocalić swych przyjaciół przed drapieżnością strony królewskiej.
Pomiędzy uciekającymi znajdowało się, jak tuż powiedzieliśmy, kilku łuczników.
Jeden z nich, odzyskawszy krew zimną i przeświadczony, że już mu nic nie zagraża, jął udawać zucha:
— Kamraci! — zawołał — będziemy się tu bronili. Zatarasujemy bramę, i biada temu, kto do niej atak przypuści!
Przyjęto tę myśl wojowniczemi okrzykami i ci, co, przed chwilą sromotnie podawali tył nieprzyjacielowi, rzucili się teraz bohatersko, za danem przez łucznika hasłem, do barykadowania wejścia.
Jeden tylko Cyrano nie dzielił i dzielić nie mógł ogólnego zapału, i dopadłszy kamiennej ławki, krokiem z niej się nie ruszał.
Biedny poeta gonił ostatkiem sił, i wielka, wrodzona mu energia z trudnością powstrzymywała go od zupełnego zwątpienia o sobie. Pokonany, zbity, okrwawiony, znękany myślą, że nie zdoła zapobiec szatańskiej intrydze wrogów, był bliski rozpaczy.
— Hej! przyjacielu! — krzyknął nań łucznik, nawołujący wszystkich do obrony — dlaczego pomagać nam nie chcesz?
Cyrano mimowoli podniósł głowę, czyniąc znak przeczący.
Na widok tej twarzy wybladłej, wilgotnych, przylegających do skroni włosów i dużego, znamiennego nosa, łucznikowi wróciła pamięć. W współtowarzysz poznał on ze zdziwieniem swego więźnia, którego obecności nie pozwalało mu dotąd zauważyć zajęcie się własnem bezpieczeństwem.
— Co u diabła! — zawołał — nasz więzień! Kam-