Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/299

Ta strona została przepisana.

rym czekać nań miała niezamawiana przezeń wieczerza.
Stół był nakryty: przy stole stał ten sam chłopiec wiejski, którego głos w sposób tak szczególny oddziałał na Sulpiciusza.
Zaledwie spojrzał nań przy świetle, gwałtowny rumieniec twarz mu rozpłomienił.
Wściekły gniew napędził mu falę krwi do mózgu.
— Marota!... A! nędznico! — krzyknął, chwytając za ramię cygankę, którą natychmiast poznał pod wieśniaczem przebraniem.
Marota ani drgnęła, czekając na przejście tego pierwszego wybuchu.
Była bardzo blada i spuściła oczy pod piorunującym wzrokiem Sulpiciusza.
Młodzieniec sięgnął machinalnie po rękojeść szpady; potem nagle, zmieniając zamiar, potrząsnął silnie ramieniem cyganki, krzycząc:
— Mój list!...Oddaj mi mój list!...Coś zrobiła z moim listem, przeklęta!..... Niedość, żeś mnie podle zdradziła, jeszcze przybywasz tu, aby naśmiewać się ze mnie, aby mi urągać!...
Marota podniosła oczy i przez długą chwilę wpatrywała się w młodzieńca w milczeniu. Wreszcie rzekła głosem drżącym od szczerego wzruszenia:
— Panie Sulpicjuszu! możesz mnie zabić; masz do tego prawo. Popełniłam podłość przyznaję. Co jednak dziwić się temu! Nie nauczono mnie odróżniać złego od dobrego. Skrucha objawiła się we mnie zbyt późno, abym mogła cię ocalić, ale dość jeszcze wcześnie, abym stała się użyteczną dla ciebie i dopomogła ci do odzyskania tego, coś stracił.Czy chcesz mieć we mnie sprzymierzeńca? Nie gardź memi usługami; przysięgam, że żałować tego nie będziesz!