Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/304

Ta strona została przepisana.

widzenie się z proboszczem. Niłatwa to sprawa, gdyż w wiosce trudno nawet przez godzinę pozostać niedostrzeżonym.
Sulpicjusz nic na to nie odpowiedział. W głowie jego dojrzewał nowy plan działania.
— Posłuchaj — rzekł nareszcie. — Dostatecznie już cię poznałem, aby pozbyć się dawnego niedowierzania: wiem już teraz, żeś gotowa słuchać mnie ślepo we wszystkiem. I ty również, spodziewam się, nie uważasz mnie za dudka, jakkolwiek w Romorantin... Ale dajmy pokój wspomnieniom, już ci przebaczono. Otóż, kochana Maroto, chcę zażądać od ciebie wielkiej przysługi.
— Mów, jakiej?
— Ben Joela i proboszcza biorę na siebie. Dziś jeszcze wynajdę sposób załatwienia się z nimi. Ale ponieważ mogą zajść okoliczności nieprzewidziane i cała sprawa przybrać może obrót niepomyślny, byłoby najlepiej sprowadzić tu do pomocy mego mistrza.
— Twego mistrza?
— Tak, imci pana Cyrana de Bergerac. On przetnie odrazu węzeł intrygi w razie, gdybym ja podołać temu nie mógł.
— Ale, wnosząc z tego, coś mi mówił, twój mistrz znajdować się musi w tej chwili w Paryżu.
— Zawiodła cię tym razem pamięć. Według mego obliczenia, pan de Bergerac powinien w tej chwili dojeżdżać do Colignac lub nawet już się tam znajdować.
— Chcesz zatem...
— Chcę prosić cię, abyś się udała o świcie do Colignac i sprowadziła tu mego mistrza.
— Alboż mi on zaufa?
Kartka, w którą cię zaopatrzę, usunie wszystkie jego wątpliwości. Czy umiesz jeździć wierzchem?