Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/310

Ta strona została przepisana.

szczerszą prawdą,mimom to nic nie mogę w tej sprawie postanowić pewnego,dopuki nie będę miał w ręce dowodów materialnych.
— Ach, tak! nie taję przed tobą trudności mego położenia i nie dziwię się nawet,że ktoś wahać się może w przyznaniu mi mojej własnej osobistości! Złodziej był dość zręczny, aby zdobyć sobie zaufanie szanownego księdza. Pozwól mi jednak,ojcze, prosić cię o jedną łaskę.
— O jaką?
Według tego, co mistrz, mój pisze,ksiądz dobrodziej połączyć się ma z nim w Colignac?
— Tak, rzeczywiście!
— Otóż, proszę cię, mój ojcze;zaniechaj tego i oczekuj na pana de Bergerac u siebie w domu.
— Jakto? Cóż to mi pan doradzasz?
— Doradzam rzecz bardzo roztropną. Kto wie, na jak wielkie niebezpieczeństwo narażasz się, księże dobrodzieju, wybierając się w drogę sam na sam,z nieznajomym ci człowiekiem. Któż może zaręczyć, czy nie targnie się on na twoje życie, aby za wszelką cenę zdobyć ów dokument, będący jedynym celem jego zabiegów?
— Za daleko posuwasz się pan w obawach, Nie jestem dzieckiem, mój panie, i umiem się bronić!
— Nie wątpię o tem, zauważę jednak, że ten cygn ma wspólników i że ksiądz proboszcz, który z nim samym łatwo dałby sobie radę, może ulec, gdy o obskoczy cała banda zbirów. Wreszcie, w każdym razie wypada ci, ojcze, pozostać w Saint-Sernin gdyż ja wezwałem już mistrza, aby z jak największym pośpiechem przybył do Saint-Sernin.
— Pan to zrobiłeś?
— Tej nocy jeszcze i to za pośrednictwem tej samej Maroty, która była przyczyną mego pierwszego niepowodzenia.