Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/313

Ta strona została przepisana.

porozumienia. Czy powiesz, ojcze, Ben Joelowi, com doradzał powiedzieć?
— Powiem wszystko; przyrzekam.
— Ach! dzięki ci, księżę proboszczu. Nie obawiam się już teraz niczego.
— Pozwól pan, że wyjdę pierwszy. Ale trzeba, żebyś już za dwie minuty był na swojem stanowisku.
Castillan zastosował się jak naściślej do poleceń proboszcza. Upatrzył chwilę odpowiednią do przebycia pustego placyku przed kościołem i znalazł bez trudności wskazaną sobie kryjówkę.
Znajdował się tam od pięciu minut zaledwie, gdy zjawił się ksiądz Szablisty, niosąc wino, chleb i trochę zimnego mięsiwa.
— Mój gość śpi jeszcze — rzekł, częstując młodzieńca. — Skorzystałem z tego, aby przynieść ci ranny posiłek, panie... Jakże mam pana nazywać?
— Jakżeby inaczej, jeśli nie mojem własnem nazwiskiem Castillan!
— A tamtego?
— Tamtego wypada mianować samozwańcem, gdyż jest nim w samej rzeczy.
— Wstrzymajmy się w tej chwili od wszelkich sądów. Wkrótce już wszystko ostatecznie się wyjaśni.
I pozostawiając Castillanowi osobiste załatwienie się z obfitem śniadaniem, ksiądz Jakób powrócił do plebanii przez małe podwórko, pełne kur i kaczek.


IX

Ben Joel był już na nogach i oczekiwał księdza w jadalni.
— Jakże się panu spało? — spytał uprzejmie gospodarz.
— Wybornie. Postanowiłem wyspać się dobrze, aby nabrać sił do czekającej nas podróży.