gan pochwycił księdza za gardło, a Rinaldo rzucił się nań ztyłu.
Zbój, korzystając z zupełnej bezwładności napadniętego, zarzucił nań sznur mocny w rodzaju lasso, i podczas gdy Ben Joel ściskał mu gardło jakby żelazne mi kleszczami, skrępował silnie ręce i nogi proboszcza.
Gwałtowne miotania się, wywołane chęcią obrony, wstrząsały co kilka chwil tymi trzema ludźmi, jakby w jeden silny węzeł splątanymi, cygan jednak nie puszczał ofiary, a Rinaldo w związywaniu jej nie ustawał.
Ruchy skrępowanego stawały się coraz słabsze i wolniejsze; gałki oczów, krwią nabiegłe, zdawały się wychodzić mu z głowy, a krtań, zbyt długo uciskana, przestała już chwytać i przepuszczać powietrze.
Wówczas też dopiero Rinaldo zakneblował mu silnie usta.
Walka nie trwała dłużej nad minutę.
Ksiądz ulegl.
Ben Joel i Rinaldo rzucili go na łoże. Już go się wcale obawiać nie potrzebowali.
— Teraz zajmijmy się tamtym — rozkazał Rinaldo.
Wyszli obaj. Wieśniak powracał właśnie do chaty.
Z tym mieli znacznie mniej kłopotu. Był o zresztą starzec, bronić się niezdolny. Rinaldo, nic nie mówiąc, zarzucił mu swój płaszcz na głowę, przewrócił go na ziemię i wcisnął mu w usta knebel; jednocześnie Ben Joel związał mu ręce i nogi.
Zaniesiono następnie starca do szopy i położono na słomie tuż przy koniu Rinalda.
—Nie potrzebujesz niczego obawiać się— szepnął mu ten ostatni do ucha, odchodząc. — Śpij sobie spokojnie do jutra.
Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/356
Ta strona została przepisana.