Gdy ją skończył nareszcie, odpoczął przez chwilę, następnie podniósł obie żerdzie, wsparł je o mur i raz jeszcze mocy ich spróbował.
Zadowolony z próby, zaciągnął ten rodzaj drabiny aż do miejsca, w którem znajdowała się szluza. Tam przesunął ją na drugą stronę muru, tak, że dolny jej koniec dosięgnął błotnistej fosy, zanurzając się na jakieś dwie, czy trzy stopy. Koniec górny zaledwie cokolwiek ponad mur wystawał.
Ben Joel wyrwał kamień z muru i w powstałej stąd szczerbie osadził końce żerdzi, aby zapobiec chwianiu się swego przyrządu w chwili, gdy będzie wdół po nim schodził.
Zabezpieczywszy się w ten sposób, dostał się jednym skokiem na szczyt muru, chwycił się obiema rękami swej drabiny i ześliznął się po niej do fosy, gdzie stanął zaraz na szluzie.
Szluza była zbudowana z belek dębowych sześciocalowej grubości.
Cygan, który dla ocalenia życia podjąłby się przejść nawet po ostrzu szpady, puścił się odważnie tą drogą wąziutką, z rozstawionemi, jak akrobata, ramionami, i dostał się bez szwanku na brzeg przeciwny.
Tym razem czuł się już zupełnie bezpiecznym.
Nie miał wprawdzie ani szeląga w kieszeni, to wszakże najmniejszego nie sprawiało mu kłopotu.
Ben Joel pewny był, że przy swej odwadze i zabiegliwości łatwo zdobędzie wszystko, co mu było potrzebne, aby dostać się prędko do Paryża.
Tymczasem zaczęło świtać, i goście hrabiego de Colignac przebudzili się.
Sawinjusz wyskoczył pierwszy z łóżka, zastukał do drzwi Castillana i zawołał:
— Wstawaj, śpiochu! Ubierz się i idź po cygana. Jedziemy!
Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/377
Ta strona została przepisana.