Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/388

Ta strona została przepisana.

W spojrzeniu jej, które nadaremnie usiłowała ukryć pod długiemi rzęsami, widniało silne wewnętrzne podniecenie i coś w rodzaju groźby — czego jednak, ani ojciec, ani matka, codziennie z nią obcujący, dotąd nie zauważyli.
Roland dostrzegł tę szczególną przemianę w twarzy narzeczonej. Ale wydała mu się teraz jeszcze piękniejszą, i goręcej, niż kiedykolwiek, pożądał przyśpieszenia terminu, w którym skarb ten na własność posiądzie.
Gilberta podeszła automatycznym krokiem do środka salonu, i na pozdrowienie hrabiego odpowiedziała sztywnym ukłonem, przyczem czoło jej nie straciło na jedną chwilę swego marmurowego chłodu.
— Pani była cierpiąca? — ośmielił się zapytać Roland.
Narzeczona spojrzała nań zimnym wzrokiem.
— Nie, panie hrabio — odrzekła. — Skąd to zapytanie?
— Zdało mi się... mówiono mi...— jąkał Roland, zmieszany tym wzrokiem szczególnym, w którym nie było nic więcej, prócz obojętności — może nawet nienawiści.
— Otoczenie moje zanadto się mną niepokoi — mówiła Gilberta tym samym zimnym i śmiałym głosem.— Ale cokolwiek panu mówiono, możesz być spokojny, Nie byłam cierpiącą i nie jestem nią.
Przeszła mimo narzeczonego i usiadła przy matce.
Roland przeciągnął odwiedziny swe aż do nocy, nie usłyszał jednak od Gilberty ani jednego słowa więcej, prócz tych, które, wyrzekła przy wejściu do salonu. Margrabina, równie jak córka milcząca, przyglądała mu się z pod oka.
Z pozoru Gilberta wydawała się zupełnie spo-