— To kaprys, do którego nigdy wiary nie przywiązywałem. Małżeństwo to jest konieczne, Gilberto. Ze związku tego spływa honor na naszą rodzinę.Pozwól mi dodać, że podług mego mniemania, przyniesie on i tobie szczęście, i nie sprawiaj mi boleści odmową, która postawiłaby mnie w położeniu bez wyjścia.
— Czy to twe ostatnie słowo, ojcze?
— Ostatnie — odrzekł margrabia, brwi ściągając.
— Niech cię Bóg ma w swej opiece, mój ojcze! — Zakończyła Gilberta, skłaniając się przed starcem.
Następnie, ucałowawszy matkę, odeszła do swego pokoju, — odprawiła Paketę, która czekała, aby ją rozebrać, i otworzyła okno, chcąc odetchnąć chłodnem powietrzem nocy.
Wprost niej wykreślały się na niebie czarne sylwety domów, stojących na wybrzeżu. O kilka kroków od niej, prawie pod samem oknem, o które się wsparła, toczyły się w mroku, z szeptem melancholijnym, głębokie fale Sekwany.
— Nie! nie w ten sposób! To zbyt straszne! — szepnęło dziewczę, odchodząc od okna.
Stanęła na środku pokoju głęboko zamyślona, i nagle, prawie mimowoli, imię Zilli znalazło się na jej ustach.
Oczy jej silniejszym jeszcze zapłonęły blaskiem.Znalazła widocznie czego szukała.
Gdy minął pierwszy, najsilniejszy napad choroby, który Zilię zmógł i na ziemię powalił, znalazła ona w młodości swej i w energicznej, zahartowane; naturze siłę odporną, oraz skuteczny lek, którego sztuka lekarska — w tej epoce bardzo zresztą niedojrzała — nie była w stanie wymyśleć.