— Silniej, niż kiedykolwiek!
— I wciąż liczysz na mnie, że ci w niem do pomogę?
— Czemużby nie! — odrzekła Gilberta szczególnym głosem.
Skryta myśl, przebijająca się w tych dwóch prostych słowach, nie uszła uwagi Zilli.
Panna de Faventines, nie mogąc myśleć o przekupieniu cyganki pieniędzmi, zdawała się mówić do niej spojrzeniem, ruchem, dźwiękiem głosu:
— Nienawidzisz mnie, gdyż ci zabrałam miłość Manuela. Jeśli Manuel odzyska kiedyś wolność, nie do ciebie zwróci się, lecz do mnie. Daj mi więc broń, której od ciebie żądam. Z chwilą mojej śmierci nikt już nie zdoła wydrzeć ci tego, dla którego ja się poświęcam.
Słowa te, z których ani jedno nie zjawiło się na ustach Gilberty, dźwięczały wyraźnie w uszach i w sercu Zilli.
Zły duch powtarzał jej te słowa nieustannie, i czuła, że sumienie zaczęło słabnąć nieznacznie pod ich naciskiem.
Widziała miłość swą, odnoszącą zwycięstwo nad miłością Gilberty, widziała zapadające w przepaść wszystkie przeszkody, które dzieliły ją od Manuela.
Jedna kropla trucizny wystarczała, aby widzenie to stało się rzeczywistością, a ta trucizna była w jej rękach, w jej mocy.
Podczas gdy stała w milczeniu, pogrążona w myślach, walcząc z szatańskiemi pokusami, Gilberta położyła dłoń swą na jej ręce.
To nieme zapytanie wyrwało cygankę z zadumy.
Ostatni skrupuł ustąpił z jej duszy: demon zazdrości owładnął nią niepodzielnie.
Zwróciła się do Gilberty i głosem lodowatym rzekła:
Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/397
Ta strona została przepisana.