Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/406

Ta strona została przepisana.

przy swojem, tem gorzej dla niego.Spełniem wszystko, com winien pamięci jego ojca.
— Żegnam cię, panie Cyrano. Pokładam w panu zupełne zaufanie.
Poeta podniósł się i do samych drzwi odprowadził cygankę.
Następnie kazał przywołać Marotę.
Tancerka, z zaspanemi jeszcze oczyma, przybyła w dziesięć minut później.
Cyrano otworzył księgę Ben Joela i, wskazując palcem miejsce naznaczone przez Zillę, zapytał:
— Powiedz mi, co to znaczy?
Marota przeczytała i bez namysłu przetłumaczyła wskazane sobie zdania.
Tłumaczenie jej zgadzało się prawie co do słowa z tamtem.
Cyrano zamknął księgę i rzekł z uśmiechem:
— Tak, to znaczy rzeczywiście to samo. Dziękuję ci.
Wkrótce potem sławetny Gonin ujrzał poetę wychodzącego z mieszkania. Castillan siedział w izbie gościnnej i zajadał z apetytem śniadanie.
— Idę do hrabiego — oznajmił swemu sekretarzowi poeta. — Nie wychodź przed mym powrotem i czuwaj nad tem, aby twej protegowanej na niczem nie zbywało.
— Bądź spokojny, mistrzu — pośpieszył zapewnić Castillan z zapałem, który na usta Cyrana sprowadził uśmiech znaczący.
Gdy poeta przybył do pałacu hrabiego de Lembrat, gdzie ze względu na wczesną porę spodziewał się napewno zastać Rolanda, dowiedział się ze zdziwieniem, że wyszedł on już z domu.
— Gdzież mógłbym znaleźć hrabiego? — zapytał.
— Najpewniej u margrabiego de Faventines odpowiedziano.