go, prócz przygotowań do małżeństwa, które postanowił jak najbardziej przyśpieszyć, mało sobie czyniąc z przewidywanego oporu Gilberty.
Codziennie bywał teraz w pałacu na wyspie świętego Ludwika i długie narady odbywał z margrabią.
Ten ostatni, po każdej bytności przyszłego zięcia przywoływał córkę i wymownie bronił sprawy Rolanda; im bardziej jednak zbliżał się termin ślubu, z tem większą stanowczością powtarzała Gilberta wolę swą, którą od początku otwarcie ojcu oznajmiła.
Margrabia, bardzo wiele nadziei i wyrachowań opierający na tym związku, postanowił nie przykładać wielkiej wagi do słów upartej dziewczvny i nie przestawał ośmielać i zachęcać hrabiego.
Wkońcu jednak zaniepokoił się.
Gilberta potrafiła przeciągnąć na swą stronę Matkę, a pani de Faventines zbudziła w umyśle męża pewne wątpliwości i niepokoje, z któremi — Jak to zaraz zobaczymy — walczyć musiał.
Pewnego dnia Roland, według zwyczaju, przybył do pałacu.
Tym razem zaopatrzył on się w broń niezawodną, która miała ostatecznie doprowadzić go do celu. Bronią tą był projekt kontraktu, ułożony w ten sposób, że uspokajał najambitniejsze pragnienia margrabiego.
Na prośbę hrabiego pan de Faventines kontrakt ów przeczytał.
— Ależ doprawdy, hrabio-rzekł rozpromieniony — poczynasz sobie po królewsku.Twoja wspaniałomyślność wzrusza mnie głęboko.
— A więc-natarł, nie zwlekając, Roland — jeżeli uważasz, panie margrabio, że wszystko w porządku, wypada nam już tylko nadać temu aktowi
Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/448
Ta strona została przepisana.