Wczesnym rankiem Roland — wyszedł z pałacu, odziany w ślubne suknie, i udał się do Luwru, gdzie bywał codziennie, wraz z innymi magnatami, przy ubieraniu młodego monarchy.
Miał on wśród dworzan wielu przyjaciół, których na swój ślub zaprosił.
Gdy już dopełnił zwykłego ceremoniału, wszyscy postanowili odprowadzić go do pałacu przyszłego teścia.
Wesoły, strojny i gwarny orszak wysypał się z jednej z bram Luwru, mając na czele promieniejącego szczęściem nowożeńca.
Mieszczanie i mieszczanki stawali na drodze, olśnieni blaskiem tych jedwabiów, aksamitów i piór strusich, które w pełnem oświetleniu słonecznem grały najwyższemi barwami.
Z podziwem łączyła się zazdrość, a ta ostatnia nierzadko w nienawiść przechodziła.
Młodzieńcy nie szczędzili przechodniom żarcików, drwin, a niekiedy i obelg. Zachowywali się tak, jakby świat cały do nich — należał i — kłaniać się im musiał.
Oblubieniec rej wodził w tem gronie hulaszczem, bo mu tak z roli, a może i z upodobania chwilowego, wypadało.
Nagle uwagę jego zwróciła na siebie pewna szczególna lektyka, którą niesiono do pałacu królewskiego.
Za tą lektyką postępowali: Zilla, Castillan i Marota. Postępowała też jedna jeszcze osoba, wysokiego wzrostu, barczysta, w czarnej sutannie, której Roland nie znał.
Osobą tą był ksiądz Jakób Szablisty.
Na widok lektyki i otaczających ją ludzi zimny dreszcz przebiegł Rolanda.
Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/451
Ta strona została przepisana.
XXV