Ale uspokoił się natychmiast.
— Zabity! utopiony! — powtórzył sobie kilkakrotnie.
I z silnem postanowieniem zapomnienia o tem niepokojącem zjawisku, wstąpił razem z towarzyszami we wrota pałacu Faventines.
Wszystko tam już było gotowe na ich przyjęcie...
Wielki salon tonął w gęstwinie rzadkich, kwitnących roślin i ozdobiony był nowemi, wspaniałemi gobelinami.
Margrabia witał w progu napływających wciąż gości, których obszerne salony ledwie pomieścić mogły.
Długo on czekał na ten dzień i wiele trudności zwalczyć musiał, zanim go przygotował, więc też w spojrzeniu i w całej twarzy jego widniała radość wielka, połączona jakby z obawą, aby ta rozkoszna rzeczywistość nie zmieniła się nagle w sen i nie uleciała...
Po przybyciu Rolanda prawie wszyscy przy nim się skupili.
Nagle doniosły głos służby oznajmił prześwietnego Jana de Lamothe, starostę paryskiego.
— Cóż tak późno, szanowny nasz przyjacielu? —przywitał go margrabia z wymówką.
— Obowiązek przedewszystkiem, margrabio! — Kilka ważnych spraw zatrzymało mnie dzisiejszego ranka na urzędzie.
— Jakież uciążliwe obowiązki! Ani jednego dnia wytchnienia!
Starosta uroczystszy i wynioślejszy, niż kiedykolwiek, ciągnął:
— Jedna zwłaszcza sprawa w najwyższym stopniu zajmuje mnie i zaciekawia w tej chwili.
— O cóż w niej chodzi?
—O zniknięcie pańskiego przyjaciela Cyrana.
Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/452
Ta strona została przepisana.