Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/456

Ta strona została skorygowana.
XXVII

Ach! — wyrwał się słaby okrzyk z piersi Gilberty. — Bóg uczynił cud. Jestem ocalona!
I stawiając szklankę nietkniętą na stole, pośpieszyła na spotkanie wchodzących.
W progu ukazał się Sawinjusz, który postępował, wspierając się na Manuelu i Castillanie, Tuż za tą — trójką widać było Zille, Marotę i księdza Jakóba Szablistego.
Poeta był bardzo blady, skrwawiony bandaż opasywał jego głowę, i mimo pomocy dwóch przyjaciół posuwał się z wielką trudnością.
Roland, zmiażdżony niespodziewanem zjawiskiem, stał jak skamieniały, nie przemawiając jednego słowa, nie robiąc jednego poruszenia.
Pierwszemu staroście wraz z przytomnością powrócił głos.
— Co to znaczy? — wykrzyknął ze zdumienie. naiwnem. — Więc pan nie umarłeś, panie de Cyrano.
— Jak pan widzisz — odrzekł Bergerac. — W każdym razie, jeśli żyję, to nie winien temu z pewnością pan hrabia de Lembrat, gdyż on to mnie właśnie zamordował.
— Panie! Takie oszczerstwo!... — wykrzyknął Roland, który wobec niebezpieczeństwa, odzyskał natychmiast swą bezczelną odwagę.
Cyrano piorunującym spojrzeniem usta mu zamknął.
— Pozwól mi pan najpierw powiedzieć, co mam do powiedzenia — podjął. — Następnie będziesz mógł się bronić, jeśli potrafisz.
— Na jakiej zasadzie przybyłeś pan tu zamącać uroczystą chwilę mego życia?
— Na zasadzie prawa i sprawiedliwości. A miałeś mnie pan za umarłego i zdawało ci się, żeś jut zupełnie bezpieczny? Sądziłeś, że Sekwana trupa