lających się żartować z męża, tej, co on, wartości — ale ciekawość jego okazała się silniejszą jeszcze od gniewu. Uspokoił się i — czekał.
— Hola! hej! — mówił Brioche, stosując mowę swą do różnych faktów z życia Cyrana — wiadome są światu całemu twe wiekopomne czyny bohaterskie. Z głowy ostatniego sułtana zrobiłeś gałkę do swej szpady; od wiatru, sprawionego machaniem twego kapelusza, zatonęła flota; a kto chce mieć dokładną liczbę ofiar, które z ręki twej padły, musi wziąć cyfrę dziewięć i dodać do niej tyle zer, ile jest ziaren piasku w morzu, Baczność! do dzieła!
Doskonale wytresowana małpa dobyła na te słowa szpadę i poczęła wymachiwać nią, naśladując szermierskie cięcia i pchnięcia.
Ruchy jej naśladowały tak wiernie właściwy Cyranowi sposób bicia się, że sam on powstrzymać nie mógł wesołości i śmiać się zaczął razem z tłumem.
Podczas gdy małpa pokazywała swe sztuki, fagas jakiś obejrzał się za siebie i poznał Cyrana. Szepnął on zaraz kilka słów sąsiadom i w mgnieniu oka ta nadzwyczajna wiadomość cały tłum obiegła. Przyjęto ją głośnemi okrzykami.
— Jest tu! Patrzcie, to on! Czartowski kapitan we własnej postaci! Baczność, Fagotin! oto twój sobowtór!
Więc tłum jął przyglądać się kolejno poecie i małpie, porównywając z sobą oryginał i kopię z wesołością tak hałaśliwą,„że wkońcu Sawiniusz“ stracił cierpliwość.
— Hej tam! hołota! — krzyknął donośnym głosem — zamknąć pyski i — do szeregu!
Wspomniany już fagas podjął się odpowiedzieć w imieniu wszystkich. Z kapeluszem w ręce przystąpił do Cyrana.
Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/48
Ta strona została skorygowana.