Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/5

Ta strona została skorygowana.
I.

O późnym wieczorze jednego z dni październikowych tysiąc sześćsetpiędzięsiąt pierwszego roku, z bramy zamku Fougerolles, w prowincji Perigord, wymknął się jeździec i pocwałował drogą, biegnącą wzdłuż rzeki Dordogne.
Ostry wiatr zacinał go jak biczem po twarzy, podróżny wszakże nic sobie z tego nie czynił. Wytrzymywał odważnie natarcia burzy i krzepko a prosto usadowiony w siodle, przedzierał się naprzód, jak błędny rycerz, unieruchomiony w swej zbroi. Niejeden, widząc go o tej porze i w taką niepogodę, na drodze prawie nieuczęszczanej, pomyślałby, że to zbieg jakiś i hultaj, na cudzy worek dybiący.
W rzeczywistości jednak człowiek ten ani ukrywał się przed nikim, ani też na niczyją krzywdę nie czyhał.
Po godzinie drogi jeździec skręcił z gościńca na dość wąską ścieżkę pomiędzy dwoma wzgórzami. Po obu jej stronach rosły gęste krzaki jałowca i tarniny; nie brakło też drzew, do połowy z liści ogołoconych. Jeździec zwolnił biegu i, zacinając batem gałęzie zwieszające mu się nad głową, głosem czystym, choć niemiłosiernie fałszywym, zaśpiewał następującą piosenkę, którą wówczas była jeszcze wielką nowością.