Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/65

Ta strona została skorygowana.

przodków dłuższy od najdłuższego, jakim poszczycić się potrafi stara szlachta francuska.
— Pomińmy to. Tyś zresztą nie należał do pokolenia.
— Niejednokrotnie — ciągnął Manuel — gdyśmy włóczyli się po Francji, widywałem przyprowadzane do obozowiska dzieci, które skradziono lub też kupiono. Za każdym razem przybysza takiego okazywano Joelowi, który pytał go o imię, zapisywał do księgi i mówił:
— Należysz odtąd do naszych.
Nadawał mu następnie inne, przez siebie wybrane imię, które zapisywał obok tamtego, i dziecię odchodziło, łącząc się z dziatwą cygańską, od której zresztą łatwo je było odróżnić. W ten sposób Szymon został Samy’m, a ja — Manuelem. To, co widziałem, że czyniono z drugimi, uczyniono też bezwątpienia i ze mną.
— Prawdopodobnie. Gdzie jest ta księga?
— U ben Joela.
— W takim razie o wszystkiem łatwo się dowiemy.
Cyrano otworzył drzwi dość szybko, aby spostrzec Ben Joela, gwałtownie od nich odskakującego. Cygan podsłuchiwał — a jeśli nie mógł pochwycić całej rozmowy, to w każdym razie główna jej treść stała mu się wiadoma.
Szlachcic ujął go za ucho i rzekł groźnie:
— Podsłuchiwałeś, szpiegu?
— Jasny panie!
— Chodź tu.
Pociągnął go do pokoju Zilli.
Odpowiadaj natychmiast: coś usłyszał?
— Nic, jasny panie; zapewniam.
— Kłamiesz. Wiedz zresztą, że w tej chwili jest dla mnie najzupełniej obojętne, czy ci wiadomo,