Wykrzyknikowi temu towarzyszyło spojrzenie piorunujące.
Ben Joel nic sobie nie robił z wykrzykniku i ze spojrzenia.
— Chcesz wiedzieć, panienko, jak się rzecz odbyła? Posłuchaj.
W kilku słowach opowiedział Zilli, co zaszło pomiędzy nim a tamtymi dwoma.
Dziewczyna wysłuchała opowiadania w głębokiem, prawie martwem, milczeniu. Nie wyrzekła też ani słowa, przez resztę dnia, którą spędziła, siedząc nieruchomo na jednem miejscu, z głową ściśniętą rękami, pogrążona w ponurej zadumie.
Ben Joel, powróciwszy wieczorem do domu, znalazł ją w tej samej pozycji,w jakiej zostawił wychodząc.
— Śpisz, Zillo?-zapytał.
Nie podnosząc na chwilę bladego czoła, odrzekła:
— Nie.
— Nic nie jadłaś od rana, Chodź na wieczerzę.
— Dziękuję.
— Nie głodnaś?
— Nie.
— Jak chcesz.
Ben Joel zabrał się do jedzenia. Po pewnym czasie zapytał: —
Słuchaj-no, Żilla, co tobie?
— Nic.
— Nieprawda! coś ci dolega, Czy to nieobecność Manuela pozbawiła cię apetytu? Więc ty go naprawdę kochasz, skryta dziewczyno?
— Co ci do tego?
— Niewiadomo. Wiesz, że ja tylko twoje szczęście mam na celu.
Wstała, i sztywna, wyprostowana postąpiła ku bratu.
Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/70
Ta strona została przepisana.