Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/88

Ta strona została przepisana.

wyrwał się z jego piersi i...gwałtownie rzucił się wtył, jakby chciał uciec od nienawistnego sobie widziadła.
— On! on! — powtórzył nieprzytomnie, zaciskając instynktownie pięści.
— Tak, to on! — rzekł Cyrano, — Przypatrz mu się: nie jest-że żywym wizerunkiem waszego ojca?
Podczas, gdy Roland, starając się okiełznać straszną burzę, wrzącą w jego piersiach, patrzył przed siebie wzrokiem obłąkanym, tamten zbliżył się zwolna i, zginając przed hrabią kolano, wyrzekł:
— Bracie! Przeznaczenie postawiło nas przed dwoma dniami naprzeciw siebie, a żaden głos wewnętrzny nie ostrzegł nas, że jedna krew płynie w naszych żyłach, Podwójnie obraziłem cię wówczas: proszę o przebaczenie, Jesteś najstarszym z rodu de Lembrat — odtąd będziesz mnie miał zawsze gotowego do poświęceń, pełnego przyjaźni i szacunku, jakie należą się głowie rodziny, Zycie moje było nędzne i ciemne, honor pozostał nieskalany, Daj mi rękę, bracie, jestem godny twego uścisku.
Roland uczynił gwałtowny wysiłek, aby okazać się spokojnym, i wyciągając, jakby z żalem, dłoń do Manuela, rzekł:
— Powstań pan, Nie wolno mi jeszcze objawiać otwarcie radości; trzeba przedewszystkiem, aby ta ciemna sprawa całkowicie się rozjaśniła, Zanim przyznam panu tytuł brata, o który się dopominasz, muszę mieć najpierw w ręku dowód, dowód nie wątpliwy, dowód, którego nic nie byłoby w stanie zachwiać.
— Do licha, Rolandzie!-wtrącił Cyrano uszczypliwie — pomiatasz, jak widzę, moją uczciwością, Cóż to znaczy? Czyżbyś sądził, że ci przedstawiam jakiegoś brata urojonego? W każdym razie, bądź