Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/93

Ta strona została skorygowana.

aż do jego okna, aby złożyć na balkonie bukiet. Potem oddalał się.
To było wszystko.
Młodzieniec czuł się szczęśliwym. Uszczęśliwiała go przygoda sama przez się, tajemniczość, która ją otaczała, i to wewnętrzne wzruszenie, którego doświadczał po raz pierwszy w życiu i dzięki któremu miał umysł napełniony nieustannie czarownemi widzeniami.
Nie znał nawet imienia swego bóstwa...
W porze tych wstępnych przegrywek namiętności, rzeczą, którą się kocha, nie jest właściwie kochanka; lecz miłość — miłość pełna słodkich niepokojów, nieusprawiedliwionych obaw i niezmiernych rozkoszy, których źródłem są niedostrzeżone prawie drobnostki.
Dziś, gdy już Manuel mógł poważniej liczyć się z sobą, gdy już był czemś, jego lotne dotąd uczucia skupiały się, przybierały kształty wyraźniejsze, oblekały się w ciało.. Miłość przestawała już dlań być siłą luźną, do niczego nieprzystosowaną. W kościele jego marzeń zamieszkało bóstwo, z którem nic go już nie miało rozłączyć.
Wolno mu już było mieć nadzieję; wolno było dążyć do czegoś.
Tak przynajmniej przedstawiało mu się wszystko w chwili, gdy Roland de Lembrat przyszedł podglądać go w jego nowem mieszkaniu.
Spojrzenie hrabiego, wąskością otworu krępowane, padło wprost na młodzieńca.
Młodzieniec mówił z ożywieniem — nie był przeto sam. Roland rozejrzał się uważniej po komnacie, szukając tej drugiej osoby, i dostrzegł wreszcie w stronie przeciwnej — siedzącego przy kominku Cyrana.
Teraz już mniej przyglądał się, a więcej słuchał.