Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/97

Ta strona została przepisana.

— A potem co? — zapytał zimno Cyrano, nie zdając się nazbyt przejmować zapałem młodzieńca.
— Potem? — powtórzył Manuel, — Alboż mi w każdym razie nie pozostanie moje własne nazwisko?
— Skromne to uposażenie.
— Wystarczy ono, aby król przyjął mnie na żołnierza. Przy odwadze i dobrej woli dojść można do wszystkiego.
— Szpada i uniform to diablo mało, mój drogi; a herby na zamku Faventines gwałtownie domagają się odzłocenia.
Manuel nie słuchał już przyjaciela. Zapadł w marzenie; wyobraźnia jego budowała nowe, czarodziejskie pałace w powietrzu.
— Już późno — rzekł Cyrano, wstając do odejścia. — Raz jeszcze rozważ dobrze tę sprawę; choć byłoby najroztropniej o wszystkiem zapomnieć.
— Nigdy! — zakończył silnym głosem Manuel.
— W każdym razie-rzucił na odchodnem Cyrano, szpadę poprawiając — ja zawsze trzymam z tobą.
„Wiem już dość — pomyślał hrabia Roland, odchodząc od swej dostrzegalni i wracając do siebie — skryta i głucha walka nie wystarczy do powalenia tego człowieka; tu trzeba uderzenia gromu.”
Uczyniwszy tę uwagę, zadzwonił.
W sypialni zjawił się służący.
Zachowanie się jego wskazywało odrazu, że znajduje się on tu na prawach wyjątkowych. Po jego twarzy, koloru bistru, przebiegał uśmiech poufały, prawie bezczelny, Odgadywało się w nim bez trudności jednego z tych skrytych zbirów, a otwartych łotrów, którzy bywają niezbędni w pewnych okolicznościach i dla których wszelkie skrupuły przeszły oddawna już w krainę legend.