Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/103

Ta strona została przepisana.

Cały świat nowych pieszczot dla niej... Nowy świat, nowe życie, ekstazy...
A dla mnie — śmierć.
— Ulituj się!
— Nie mogę...
Tak rozmawialiśmy oczami.
Nie mieliśmy jeszcze odwagi powiedzieć sobie ostatniego „bądź zdrów“! i „bądź zdrowa“! A przepaść coraz głębsza się stawała...
Czasami spłoszony upiorem rozłąki, głowę ściskałem oburącz i biegając po pokoju, wołałem:
— Ratuj, ratuj, Lena! Spłonę, wyschnę bez ciebie. Człowieka pożałuj... I nie patrz tak poza mnie, bo tam poza mną, on spojrzenia twoje mi kradnie.
Lecz ona rozcinała, jak nożem, wybuchy zazdrosnego szału:
— Męczysz mnie... Znużona jestem...
Świat się zataczał przede mną w kółko, i uciekałem od niej... Ciszy pragnąłem, spokoju... Rozpalona głowa snuła gorączkowe pomysły... Rwać, szarpać samego siebie... To było moim pragnieniem.
Cienie moje!... rany moje!... krew moja!...
Struć pogardą — niewierną.
— Ot widzisz: tematem mi tylko byłaś... Nic więcej... — Zapragnąłem zakuć w słowa tę posokę, co z serca sączyła... Niech tylko żaden człowiek nie zagląda mi w to piekło „stawań się“, w tę tranzakcję uczuć na sztukę. Biegłem...
I w pokoju mym zastawałem Dyzia...
W piłeczkę się bawił, patyczki strugał.