Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/104

Ta strona została przepisana.

Brał mnie widocznie za jakiegoś krewniaka, gdyż „ty“ mówił mi stale.
— Hahaha, jakiś ty dzisiaj śmieszny — mówił.
— Śmieszny jestem? naprawdę? No połóż się, Dyziu, na kanapkę i zaśnij.
Dyzio kładł się i śmiał się bardziej jeszcze...

— i wiecznież, wiecznież czuć ten potępieńczy
Wstyd, że się skrzydła w błocie wytarzało.

— Jakiś ty dzisiaj śmieszny — śmiał się z kanapy Dyzio.
Ubierałem się szybko w palto i uciekałem na ulicę....

∗             ∗

— Dyziu! nie śmiej się dzisiaj, bo mi smutno, bardzo smutno.
Stanął przede mną i mówił szeptem:
— A cukierka mi dasz?
— Dobrze... masz... jedz!
— Ojej!... tyle cukierków... I takie dobre... Ogromnie lubię takie cukierki... Dużo to kosztuje?
— Niewiele, Dyziu... Gniewu trochę i litości... Sam nie wiem, czego więcej?
— Hahaha... Ja ogromnie lubię ciebie słuchać. Tyś taki komiczny... Wiesz? ten aktor z Rozmaitości zupełnie do ciebie podobny.
— Wiem, wiem... Aktor, Dyziu, do wszystkich podobny.
— Do wszystkich? Hahaha. — No i powiedz, jakże się nie śmiać? Tyś taki komiczny... no, taki komiczny...
— Połóż się, Dyziu, i zaśnij... W nocy rozbudzę