Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/108

Ta strona została przepisana.

Wbiegłem szybko na schody.... Dzwonię... „Pani nie przyjmuje“.
Krew mi wali do głowy...
— Wiem, wiem... to nic... Powiedz pani, że pilny interes...
Drzwi się zamykają... Czekam na korytarzu...
Chwila i jeszcze chwila... i tak długo...
Głucha, milcząca cisza korytarzy...
Czekam...
Dzwonek... drzwi...
— Pani przeprasza, ale dziś wyjeżdża za granicę.
— Tak? dziękuję... pożegnaj... Ot zaraz... ten bilecik...
— Także jadę... kurjerem na tamten świat... to jest... co to ja?... Aha! Powiedz pani, że kłaniam się i wyjeżdżam... więcej nic...
Tak mówiłem do służącej. — A może inaczej. — Czy ja wiem zresztą?...
Stało się...

∗             ∗

Dyzio rozpuścił już gończe psy swoich uśmiechów.
— I czego ty, idjoto, śmiejesz się? — krzyknąłem...
— Ba! żebyś ty się mógł teraz zobaczyć... No spojrzyj w lustro... Mój kochany!...
— Zamilcz, Dyziu, bo jak nad brzegami tego lustra zobaczę ciebie, to... powiadam ci, Dyziu, jeden z nas dwuch może to śmiercią przypłacić... Nie szperaj głupiemi słowami po mojej twarzy. Nie wyczytasz nic, a śmierć znaleźć możesz...